Amerykańscy komicy

Dzisiaj będzie tekst na poważnie – kilka słów o amerykańskich komikach. Chciałem przedstawić szerszej publiczności, czyli jak wiadomo obu moim czytelnikom, gatunek stand-up comedy. Sam odkryłem go dwa lata temu, poniekąd przypadkowo i może nawet wbrew sobie. Wbrew, ponieważ wcześniej kojarzyłem takie występy solistów mikrofonu barowego z prostacką rozrywką ze spelun w amerykańskich filmach. Wtedy zaskoczył mnie występ niejakiego Louisa CK, na którego trafiłem jako pierwszego i którego dzisiaj uważam za najlepszego w tym fachu. Od niego też zacznę krótką prezentację rekomendowanych nazwisk i krótki przegląd tego, czego można się po nich spodziewać. 



Louis CK – gość około czterdziestki, którego występy dotyczą problemów, jakie facet w tym wieku i z jego aparycją napotyka. Główna cecha Louisa to szczerość, z jaką opowiada o swoim życiu. Nie boi się trudnych tematów i nie chodzi tu o to, że nie boi się przeklinać, ale że otwarcie przyznaje się, np. jak bardzo irytuje go zajmowanie się własnymi dziećmi. Tutaj warto dodać, że komicy, których cenię sobie najbardziej, często ujmują w słowa myśli, które człowiek kryje niekiedy nawet przed sobą samym. W ten sposób słuchanie ich jest też terapią, dzięki której można przekonać się, że nie jesteśmy w swoich problemach odosobnieni. Oczywiście to, że pozostają przy tym zabawni jest najważniejsze i to dlatego ludzie płacą, żeby ich słuchać. Trzeba też wiedzieć, że każdy występ jest precyzyjnie napisanym spektaklem, który jedynie sprawia wrażenie, że oto przypadkowy gość chwycił za mikrofon i zaczął się dzielić z publicznością swoimi przemyśleniami. W przypadku Louisa CK dodam, że warto jego występów słuchać chronologicznie, bo niektóre tematy rozwijają się u niego z biegiem lat. 

Dalej wymieniam już zawodników bez żadnej hierarchii – wiele zależy tu od indywidualnych preferencji i każdemu na pewno przypadnie do gustu inny rodzaj humoru. 



Jim Gaffigan – tego gościa nie da się nie lubić. Jest brzydki, grubawy, chyba rudy. Nie miał wyjścia i żeby ludzie go lubili musiał stać się zabawny. Rekomendacja krótka, ale jednoznaczna: warto. 




Mike Birbiglia – specyficzny typ występu, który po staropolsku można określić jako storytelling. Gość nawija głównie o tym, jak mu idzie czy raczej nie szło z jego byłą dziewczyną. Nie ma tam szybkich ripost, wulgarności, a zamiast tego ciągnąca się w nieskończoność opowieść chłopaka o dziwnym głosie, któremu od razu się trochę współczuje. Nie wiem, czy Mike jest szeroko doceniany jako komik, ale ja bardzo go lubię. 



Bill Burr – gość jest prostolinijny, sporo mówi o relacjach damsko-męskich. Najpierw mnie nie cieszył, a potem dałem mu drugą szansę. Wykorzystał ją i teraz lubię go słuchać, choć nie tak bardzo jak trzech wyżej wymienionych. 
Pozostaje jeszcze sprawa różnic kulturowych. Z tego co pamiętam większość wymienionych przeze mnie występów dotyczy spraw uniwersalnych i nie wymaga znajomości amerykańskich realiów. Czasem to oczywiście pomaga, ale nie jest sprawą kluczową w odbiorze. Podobnie zresztą jak znajomość języka - na podstawowym poziomie powinna wystarczyć. Szczególnie, że ulubionych występów słucha się więcej niż raz i niekiedy miło jest przy kolejnym podejściu odkryć żart, który wcześniej się przeoczyło. 

Oczywiście lista komików, których warto posłuchać jest długa i na pewno nie kończy się na tych, których wymieniłem. Myślę, że warto od nich zacząć, żeby przypadkiem nie naciąć się na jakiegoś partacza, którzy obrzydzi od razu cały gatunek. To taki rekomendowany i pewny start. Później już samemu się wie, czego można się spodziewać i czego szukać. Warto też poszukać całych występów, które trwają około godziny, a nie kilkuminutowych fragmentów, jakie łatwo znaleźć w sieci. 

Jako że czasem dedykuję moje teksty, tym razem pozdrawiam MŁ, którego pytanie, o to, co polecam na początek z kategorii stand-up comedy, skłoniło mnie do wzięcia klawiatury pod palce. 


Na koniec jeszcze ostrzeżenie: dałem szansę występom polskich komediantów, ale to w porównaniu z ich amerykańskimi pierwowzorami jest jakiś żart.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brasilia - miasto Utopia?

Obywatel Havel